W 2016r. politycy amerykańscy wydali ponad miliard dolarów na działania wizerunkowe w Internecie, co w stosunku do kampanii z 2008r. oznacza wzrost o ponad 5000%.
Obie kampanie Baracka Obamy były już sygnałem, że marketing internetowy na stałę zawita w politycznym świecie. 7 milionów osób, które zapisały się na listę mailingową przyszłego prezydenta, stanowiło aż 11% jego wszystkich wyborców. Tak spektakularne zwycięstwo przyczyniło się również do wyróżnienia go tytułem marketera roku 🙂
Kandydaci, biorący udział w tegorocznym wyścigu o prezydencki fotel, bacznie przyglądali się poprzednim kampaniom. Dlatego też Demokraci zdecydowali się na tajną broń w postaci Kyle Rusha. Stworzył on aplikację Coming to Vote, ułatwiającą głosowanie i udzielanie wsparcia dla Clinton. Poza tym, jednym z jego kluczowych celów było skrócenie i uatrakcyjnienie ścieżki jaką musi przebyć osoba chcąca zapisać dane swojej karty kredytowej, a która już raz wpłaciła pieniądze na kampanię (okazuje się, że takie UX-owe detale mają wpływ na największą obecnie kampanię reklamową na świecie!). Partie politycznie wykorzystują do autopromocji wiedzę zaczerpniętą ze świata e-commerce – mamy tu do czynienia z optymalizowaniem konwersji i predykcją zachowania użytkowników.
Jak zawsze, istotne jest również pozyskanie organizacji pozarządowych i celebrytów oraz ich obecność w mediach społecznościowych (zwłaszcza na Twitterze).
Facebook już w kwietniu 2015 roku stworzył nowy dodatek, umożliwiający śledzenie i targetowanie reklam na „influencerów politycznych”, czyli osoby w szczególny sposób zaangażowane w politykę, śledzące profile o tej tematyce, i dzielące się tymi informacjami ze znajomymi (czyli tworząc ogromne możliwości dla marketingu szeptanego).
Kluczowym medium w tych wyborach okazał się jednak Snapchat. Okazuje się, że pokolenie Z chętniej ogląda snapchatowych Story influencerów niż przemówienia polityków w telewizji. Krótka żywotność wiadomości na Snapchacie sprawia, że jej odbiorcy bardziej skupiają uwagę na treści. Taka podwyższona koncentracja powoduje, że ich reakcja na komunikaty jest natychmiastowa.
Dzięki kampanii można także zauważyć rosnące zainteresowanie pracą w serwisach społecznościowych wśród znanych publicystów. To sygnał większych zmian w obrębie dystrybucji informacji. Nikt już nie ma wątpliwości, że zasięgi i prestiż potężnych platform mogą iść w parze z jakościowym dziennikarstwem.
Największej rewolucji dokonał jednak Donald Trump, wywracając do góry nogami proporcje między darmowymi i opłacanymi mediami. Wydając prawie 3 razy mniej pieniędzy niż Hillary Clinton, udało mu się uzyskać w internecie zasięg o wartości niemal 2 miliardów dolarów (czyli więcej niż wszyscy pozostali kandydaci razem wzięci!). Jeśli chodzi o wykorzystanie nieopłaconych źródeł (czyli wzmianki w kanałach informacyjnych, cytowania w social media i komunikację poprzez tradycyjne kanały – prasa, audycje radiowe, programy informacyjne), to kampania Trumpa okazała się być pozbawiona słabych punktów.
Wniosek? Clinton ma w swoim sztabie gwiazdy Doliny Krzemowej, Trump ma Twittera.